środa, 16 grudnia 2015

Antyświątecznie

Dawno mnie nie było. Latem jakoś więcej się dzieje i jest o czym pisać. A teraz taka pora nadeszła, że nic się nie chce i nie ma tez o czym pisać. A przede wszystkim jakoś potrzeby nie ma ...

Ale dziś idąc do pracy pomyślałam o tym, żeby wyrzucić co nieco z siebie. Od kilku dni chodzę pieszo. Auto padło w piątek i stoi w warsztacie. Najpierw szukali przyczyny, wczoraj ustalili co się zepsuło, teraz czekam aż zrobią. W sumie i tak miał iść na leczenie, bo tydzień temu nie przeszedł mi przeglądu technicznego. Nie działał ręczny i coś ze zbieżnością. Zalecenie: wizyta w warsztacie. Już miałam umówiony termin i przy okazji wysypało się to co i tak od dawna szwankowało.

Stwierdzam z pełnym przekonaniem, że dobrze mi bez samochodu. Do i z pracy chodzę pieszo. Zajmuje mi to około 15-20 min w jedną stronę. Najmłodsza szybko też przestawiła się na autobus, choć wiąże się to z dużo wcześniejszym wstawaniem. Ale daje radę. Na szczęście do przerwy świątecznej zostały jej jeszcze 4 wczesne pobudki. Starsze dzieci mają swoje szkoły w okolicy zamieszkania więc od początku roku szkolnego radzą sobie same. Zresztą starsza córka i tak codziennie wstaje bardzo wcześnie, bo chodzi na roraty.
A moje piesze wędrówki wyjdą mi tylko na dobre. Poranny spacer dotlenia i rozbudza. Jedyny problem to zakupy. Ze względu na charakter mojej dodatkowej pracy i popołudniowe dyżury nie miałam zwyczaju robienia codziennych zakupów. Raz na jakiś czas była wizyta w dużym sklepie i zakupy hurtowe na dłużej. Był samochód więc pakowało się do bagażnika i na jakiś czas był spokój. Jedynie po chleb lub bułki wyskakiwało się do sklepiku pod domem. Od piątku jestem bez auta więc o dużych zakupach na razie muszę zapomnieć. A święta coraz bliżej.
Choć przyznać muszę, że w tym roku jakoś mnie nie rusza ta przedświąteczna nagonka. Porównuje swoje tegoroczne zachowania z tymi sprzed roku czy paru lat. Zwykle już na początku grudnia była lista potraw, które chcemy zrobić, a w ślad za tym szła lista zakupów. Prezenty były tez kupowane z dużym wyprzedzeniem, porządki w domu, odświętnie udekorowane mieszkanie. A w tym roku NIC.
Mamy 16 grudzień a ja nie mam ochoty na żadne święta. Nie myślę o tym co będę gotować, kupować, robić. Karton z ozdobami leży zakurzony gdzieś na szafie. Zakupy się nie robią, listy nawet nie ma, ba! nawet nie mam ochoty niczego robić.

Może to efekt zamieszania w moim życiu? Mam bowiem niezły bałagan w głowie i w sercu. Jakoś wszystko się tak dziwnie plecie ostatnio. Niby jest ok, ale czuje że to nie to. Pozorna stabilizacja. Nawet podejrzewam, że może dopadła mnie jakaś depresja.
Wczoraj nad ranem spadł śnieg. Ładnie się zrobiło, ale tylko na chwile, bo dodatnia temperatura nie pozwoliła mu długo poleżeć na ziemi. Do dziś zachowały się tylko resztki śniegu gdzieniegdzie na trawie lub innych roślinach.
Mój odwyk od cukru trwa nadal i jest dobrze. To już ponad 50 dni czyli połowa wyznaczonego czasu. Choć myślę, że nawet jak miną te 100 dni to utrzymam ten nawyk dalej. Życie bez dodatkowego cukru. Czy widać efekty? Tak, mam mniej o ok. 4 kg. Ale wiem, że to nie tylko z powodu odstawienia cukru. Przełom listopada i grudnia był wyjątkowo trudny dla mnie, trochę mnie złamały te zmartwienia, przygniotły, zmuliły. Straciłam apetyt. Tak już mam, że jak się wkurzam to jem, a jak jestem smutna to przestaje. Przez dłuższy czas jadłam niewiele, albo wcale. Stąd takie efekty. Sytuacja poprawiła się jakoś od minionego weekendu, nawet pierniki z córką upiekłam, ale chyba nie była to trwała zmiana na lepsze, bo od wczoraj wątpliwości znów wróciły. Do dupy jest wszystko.