I chyba po raz pierwszy od dawna czuję ogromna satysfakcję, bo widzę efekty.
Nie ma to jak praca zespołowa.
A wszystko dzięki pomocy Mojego Wybrańca. Tak, wiem, pisałam jakiś miesiąc temu, że finito, że pozamiatane, że tak lepiej. I jakiś czas trwała ta przerwa. Ale chyba uzależnienie jest silniejsze i odwyk nie wyszedł :). Celowo pisze to w takim żartobliwym kontekście, bo w tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego jak pośmiać się z samej siebie. Ileż to ja razy już zrywałam tę znajomość... I bynajmniej nie dlatego, że źle mi z Nim, ale głównie z obawy przed ewentualnym przyszłym końcem. Wolałam to sama zamknąć, żeby nie zostać porzuconą, z rozsądku. Ale jednak coś ciągnie... :) I dobrze, bo to naprawdę ktoś wyjątkowy. I dzięki jego pomocy wiele się dzieje w moim Raju. Piszę tu o tym, żeby kiedyś w przyszłości mieć czarno na białym, że powinnam być mu wdzięczna. Jego pasją jest motoryzacja i gdyby mógł to pewnie cały czas by siedział i dłubał w samochodzie. Ale to on często jest inicjatorem wypadów na działkę. Trzeba coś zrobić - robi, przewieźć, przykręcić, wykopać, naprawić itp. nie ociąga się z robotą, nie odkłada na potem, tylko działa. A jak widzi w sklepie ładną roślinkę to kupuje, żeby mi sprawić przyjemność, bo wie że ten ogródek to moje oczko w głowie. I choć jego samego tak bardzo to aż nie kręci, to robi to wszystko, bo wie że dla mnie jest to ważne i chce mi pomóc. Głupia bym była gdybym odrzuciła taki kąsek...
Wzdłuż jednej ściany fundamentu pozostałego po szklarni posadziłam dalie i clematisy. Mam nadzieję, że się przyjmą i zakwitną. Sadzonki clematisów są ze sklepu, a dalie dostałam od mojego uroczego sąsiada działkowego. Przesympatyczny straszy Pan, z którym często ucinam sobie pogawędki. Czuje, że przypadliśmy sobie do gustu i naprawdę się polubiliśmy. To dobrze, bo warto mieć za płotem kogoś, kto w czasie nieobecności dopilnuje "posiadłości", a może nawet podleje co nieco, gdy wyjadę.
Dookoła jednego drzewa zrobiłam wczoraj pole z funkiami. Podpatrzyłam tego typu rozwiązanie na innej działeczce, którą z nieskrywaną zazdrością i uznaniem obserwuję. Wybraną ziemią wyrównuję nierówności mojego terenu. W sumie to była praca zespołowa. Misiek wykopał i rozłożył starą ziemię, dosypał nowej, ja ograniczyłam się do sadzenia.
Te dwie największe funkie są od Niego :), reszta z odzysku po poprzednich właścicielach mojej działki. Bo u mnie nic się nie może zmarnować.
Wczoraj w ziemi wylądowały też maliny i cebulki mieczyków. Z mieczykami już w poprzednim roku mieliśmy pierwszą przygodę, z powodzeniem. Co prawda, nie wszystkie cebulki nam wtedy wzeszły, ale była to zdecydowana większość. No i sadziliśmy cebulki tak trochę na wariata, czego żałowaliśmy w późniejszym czasie, bo niektóre mieczyki rosły krzywo. Dlatego wczoraj starałam się zrobić to dokładnie.
Mam nadzieję, że malinki się przyjmą. Na owoce trzeba będzie pewnie poczekać do przyszłego roku, ale to zleci szybciej niż nam się wydaje.
A truskawki mają już pierwsze owoce. Hurra!! W poście z 1 maja zamieściłam zdjęcie mojej okrąglutkiej rabatki truskawkowej jeszcze z duża ilością pustej przestrzeni, z wyznaczonym wówczas zadaniem do dalszego zagospodarowania jej, czyli dokupienie sadzonek. Tydzień później poletko zapełniło się.
Moje pomidorki i agrest
A bez tak pięknie kwitnie i pachnie.
Cudów u mnie nie ma, ale robi się coraz ładniej.
I mamy fajne miejsce na grillowanie :)
A w weekend zaliczyłam też wycieczkę nad morze...
A co u moich pociech?
Zbliżają się wakacje i czuć to nie tylko w powietrzu ale przede wszystkim w rozleniwieniu córek moich. Nic im się już nie chce, ani chodzić do szkoły, ani lekcji odrabiać, ani uczyć. Potrzebna jest ta przerwa. Syn edukację już zakończył. Maturę też mamy za sobą. Dwa ustne egzaminy zdane, a na wyniki pisemnych czekamy do lipca. Przed nim jeszcze egzamin zawodowy w czerwcu. Wszystkie możliwe szkoły za nim. Chyba, ze na studia pójdzie. Ja na razie widzę, że sam nie wie co robić. To znaczy na studia chce iść, ale ostateczną decyzję, wybór uczelni i miasto użalenia od wyników matury.
A w wolnym czasie (gdy mu się zachce) robi nam takie pyszności. W końcu kucharz, no nie. Szkoda, ze tak rzadko....