środa, 30 listopada 2016

Idą, ida święta...


Mamy już adwent. Pierwszy raz w tym roku zorganizowałam w domu wieniec adwentowy. Skromny prosty bez ekstrawagancji. Wytłumaczyłam najmłodszemu dziecku jego sens i znaczenie oraz pogadałam trochę, przy okazji poruszonego wątku świątecznego, o tradycjach w Polsce. Mała kupiła pomysł zrobienia adwentowego wieńca na tyle chętnie, że błyskawicznie zaangażowała się w jego przygotowania. No to mamy już zapaloną pierwszą świecę jako symbol trwającego pierwszego tygodnia adwentu.


Wczoraj odwiedziłam Castoramę. Wizyta była konieczna ze względu na przymus zakupu nowego węża od prysznica. A przy okazji nie oparłam się pokusie i zajrzałam na stoisko z ozdobami świątecznymi. Obiecałam sobie już nie kupować więcej, bo mam tego naprawdę dużo i moja choinka jest naprawdę wystrojona "na bogato". Jednak jak zwykle znalazłam coś czego nie mam a oczywiście chciałabym mieć. Mój zestaw bombek powiększył się o czerwone serduszka i złote gwiazdki. Oczywiście zostały już wykorzystane do dekoracji wieńca.


Dziś planuję powyciągać pudła z ozdobami i przejrzeć swój "świąteczny majątek". Sprawdzę przy okazji czy lampki działają, bo potem często na ostatnią chwilę biegamy i szukamy. Choinkę zwykle kupuję około połowy grudnia, ale ubieramy ją w wigilię lub w wigilię wigilii.

Trzeba też zrobić rozeznanie prezentowe. Kilka upominków mam już kupionych, na kilka czekam aż dotrą przesyłki, a resztę muszę jeszcze wymyślić. Mam taki zwyczaj, że kupuję dzieciom zwykle po kilka rzeczy za określoną łączną sumę równą dla każdego. Np. dla córki mam koszulkę, książki, perfum. W podobny sposób kompletuję to dla pozostałych. Każdą rzecz pakuję osobno. W ten sposób pod choinką jest dużo paczuszek i jest tak kolorowo i bogato.


Przed nami też zakupy produktów potrzebnych do przygotowania potraw wigilijnych i świątecznych. Nie chce zostawiać tego na ostatnią chwilę. To co można chce kupić wcześniej, tak by na liście zakupowej pozostały tylko te rzeczy, które muszą być świeże i kupione w ostatniej chwili.

Muszę też wygospodarować czas na choćby pobieżne porządki. Wiem, że ostatnio lansowany jest pogląd, że w święta się odpoczywa, że po co to całe zamieszanie, po co ta bieganina, po co tyle potraw, po co to sprzątanie, itp. Ja jestem tradycjonalistką!! Lubię to przedświąteczne zamieszanie. Więc uważam, że kto nie che niech nic nie robi, bo przecież nie musi. Szanuję to. Ale niech też inni szanują to, że niektórzy chcą przygotować się do świąt w taki sam sposób jak ja. Niech każdy święta spędza tak jak chce i lubi. A ja lubię tak jak to drzewniej bywało. Bo sprzątanie przed świętami jest okazją by odkurzyć wszystkie kąty. Raz na kwartał w każdym domu się to przydaje. Więc uważam, że nawet gdyby świąt nie było, to i tak o tej porze roku generalne porządki by były pożądane.

A że 12 potraw na wigilię to przesada? Może... ale skoro tradycja taka, to ja się z nią spierać nie będę. W tej dwunastce przecież jest też np. kompot czy smażona ryba, a z tym nie ma wielkiego zachodu z przygotowaniem. Można też wliczyć ciasta. Owszem, nie da się tego przejeść podczas jednej kolacji, ale przecież są lodówki i zima, więc niektóre produkty można zwyczajnie za okno.... My chętnie w pierwszy, a czasem nawet i drugi dzień świąt odgrzewany pierożki czy rybki. W święta dzięki bogato wyposażonej lodówce naprawdę odpoczywamy, śpimy długo, oglądamy filmy, chodzimy na spacery, pełen relaks.

wtorek, 22 listopada 2016

Płakać czy nie płakać? Oto jest pytanie

Od paru dni myślałam o tym, że kolejnego posta napisze o przedświątecznej atmosferze, o przygotowaniach do świąt i o ich magii, która w tym roku mi się wyjątkowo wcześnie udzieliła.  I co?

Nie będzie posta o tej tematyce. Magia przestała działać. Wystarczyło, że jeden element w życiowej układanie się uszkodził, a już cała reszta nie wygląda wcale tak dobrze jak się wydawało.

Nie umiem się zwierzać. Nawet tutaj. Choć wiem, że jestem anonimowa. Ja poprostu nie umiem tego robić. Nie potrafię znaleźć właściwych słów. Zaprezentować faktów w taki sposób, by wszystko było jasne, czytelne i zrozumiałe dla odbiorcy. Kiedyś byłam bardzo ekstrawertyczna. Z biegiem lat i w miarę narastających życiowych zawirowań coraz trudniej było mi mówić o problemach. Więc przestałam. A dziś nawet jakbym chciała, to już nie potrafię. Szkoda... może to by pomogło.

Spróbuję coś chociaz ogólnie nakreslić. Jesteśmy razem długo. Na tyle długo, by już przerobić różne wątpliwości, kryzysy i zawirowania. Więc, gdy tym razem zaczęło coś się chrzanic, to uzbroilam się w cierpliwość i postanowiłam przeczekać ten kryzys z nadzieją, że z czasem wszystko się ułoży i wyjdzie na prostą. I będzie jak dawniej. Nie chce się wdawać w szczegóły, ale my kobiety mamy tzw. szósty zmysł i czasem intuicja działa na naszą korzyść. Celowo użyłam określenia "czasem", bo wiadomo, że bywają przypadki gdy zwyczajnie jesteśmy przewrazliwione.
Nasilającemu się stopniowo jego zobojętnieniu towarzyszyło od dłuższego czasu narzekanie na pracę i to, że w tym mieście oprócz mnie nic więcej go nie trzyma. "Ma kryzys" - pomyślałam. Ale dziś powiedział coś co przekreśla jakikolwiek ciąg dalszy naszego związku.
Marzy mu się powrót w rodzinne strony. Co śmieszniejsze już raz tak zrobił. I spędził parę miesięcy siedząc w domu i nawet żadnej pracy nie znalazł. Pewnie nie chciał. A potem przyjechał tu do starej firmy, a mnie powiedział, że zrobił to dla mnie. No przyznać się! Która by się na to nie nabrała? Ba! Ja nawet przez blisko dwa lata cały czas wierzyłam, że to był powód powrotu. Aż do dziś.

Błądzenie jest rzeczą ludzką. Ale trwać w błędzie - głupotą. Raz wyjechał. Żałował. Wrócił. Ale skoro z wcześniejszych doświadczeń nie wyciągnął wniosków i teraz ponownie chce mnie zostawić to już nie ma w tym miłości.

Ja tam nie mogę pojechać. Tu mam dzieci mieszkanie i źródło dochodu. Zresztą nawet już nie chce.

Powodem chyba najistotniejszym jest to że tu on nie może rozwijać swojego hobby, pasji. Chodzi o dostęp do warsztatu samochodowego (który szczęśliwym trafem ma jego wujek) bo na punkcie swojego auta i ogółem motoryzacji ma bzika. No ale jeśli owo hobby jest ważniejsze ode mnie, to nie mamy już o czym rozmawiać.

Dla mnie jakiekolwiek hobby nie miałoby znaczenia gdybym przez to mogła stracić coś ważniejszego. Widać ja nie jestem najważniejsza. On ma tu pracę i ma gdzie mieszkać. Ale jest gotów to rzucić, bo praca nie daje mu satysfakcji, a w dodatku tu nie może się rozwijać, bo nie ma do tego warunków. A wszystko przez to, że zepsuło mu się auto i mógłby je sam naprawić, ale nie ma gdzie tego zrobić. No więc jak sobie autko kocha najbardziej na świecie to proszę bardzo! Szerokiej drogi!

piątek, 18 listopada 2016

Z pasją o pasjach

Pasja (cyt. z Wikipedii) - czynność wykonywana dla relaksu w czasie wolnym od obowiązków. Może łączyć się ze zdobywaniem wiedzy w danej dziedzinie, doskonaleniem swoich umiejętności w pewnym określonym zakresie albo też nawet z zarobkiem. Głównym celem pozostaje jednak przyjemność płynąca z uprawiania hobby.

I dziś właśnie o tym myślę dużo. Bo czytając inne blogi często widzę z jaką pasją ludzie zajmują się pewnymi sprawami i z jeszcze większą pasją o tym później piszą. Mnie oczywiście najbardziej przyciągają treści związane z urządzaniem wnętrz. Blogi, które opisują niby zwykłe życie, ale jednocześnie pokazują w tej zwykłości odrobinę wyrafinowania. Często czytając podpatruję jak mieszkają inni. Przyznam, że niejednokrotnie zainspirowało mnie to do zmian, podsuwało pomysły, nowe rozwiązania. Niestety wiele też razy zdarzało się tak, że spodobało mi się coś, a jednak nie mogłam zrealizować tego pomysły czy zachciewajki z bardzo prozaicznego powodu - brak środków.

Czy ja mam jakieś pasje? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Nigdy nawet nie przywiązywałam wagi do tego czy mam pasję czy nie. Zasadniczo nie myśląc o tym - było mi to zupełnie obojętne. Ale dziś - skoro już zapoznałam się z definicją - to stwierdzam, że chyba mam. No bo skoro jest to czynność wykonywana w czasie wolnym dla relaksu i sprawiająca przyjemność - to tak, mam pasję. A więc co mi sprawia przyjemność? Na co tracę swój wolny czas?
Oczywiście na podium tej wyliczanki będzie rodzina, dom, ogród. Ale to dość ogólnikowe określenia. W ten sposób to prawie połowa ludzkości mogłaby odpowiedzieć. Ale gdyby rozwinąć wszystkie te pojęcia i zagłębić się w czynności z nimi związane to szybko uzyskamy odpowiedź co lubimy, a co nie, co sprawia nam przyjemność, a czego unikamy.

Może jestem dziwna, ale lubię.... sprzątać. Można by powiedzieć - w nawiązaniu do zacytowanej wcześniej definicji - że to jest moja pasja. Bo poświęcam na to swój czas wolny i robię to dla przyjemności. A co w tym przyjemnego? Przyjemny jest wysiłek, bo większą część dnia w pracy spędzam w pozycji siedzącej za komputerem. Przyjemny jest też efekt tego działania, bo lubię czyste powierzchnie, świeży zapach i ład dookoła. Widok np. kurzu, brudnej podłogi, porozrzucanych rzeczy - dekoncentruje mnie. Jeśli mam odpoczywać i się zrelaksować to nie uda mi się to w pomieszczeniu gdzie jest chaos. Tak już mam. Może dla kogoś to dziwactwo, ale mnie to nie utrudnia życia i nie przeszkadza. Tak więc z dziką czasami wręcz przyjemnością chwytam odkurzacz, miotłę czy mopa i pędzę niczym Baba - Jaga przez te moje metraże. Lubię też, gdy wszystko ma swoje miejsce i tam się znajduje. Przysposabiam więc domowników do tego nawyku lansując takie oto hasło - "użyłeś, skończyłeś - odłóż na swoje miejsce".

Gdy już skończę to sprzątanie to pasjami lubię czytać. A przy okazji uwielbiam kupować książki. Chociaż chyba jest odwrotnie... Chyba kupowanie książek sprawia mi większą przyjemność niż ich późniejsze czytanie. Tak więc moją pasja jest kupowanie książek, a czytanie jest konsekwencją tego. W tym kupowaniu jest dla mnie coś metafizycznego. Nie umiem tego racjonalnie wyjaśnić. Jednak kupowanie książek sprawia mi większa przyjemność niż np. kosmetyków czy ciuchów. A szczególnie lubię dokonywać tych zakupów przez internet. Nie umiem tego opisać, ale z niecierpliwością wyczekuję nadejścia przesyłki. A gdy już mam ją w ręce, to aż ciarki przechodzą w momencie rozpakowywania. Wyjmuję z namaszczeniem z opakowania ten magiczny prostokąt, gładzę okładkę, wciągam zapach świeżej książki, normalnie kręci mnie to. I jest jeszcze coś dziwnego. Mam nadzieję, że to źle nie będzie zrozumiane. Otóż kupując książki czuję się lepsza od innych. Nie każdy bowiem kupuje książki. W sumie to nawet niewielki odsetek społeczeństwa je kupuje. Niektórzy z braku środków, a niektórzy z powodu innych priorytetów. Nie chce tego rozwijać, żeby kogoś tu nie urazić.  

Najwięcej czytam latem i od późnej jesieni do wiosny. W pozostałych okresach roku wolny czas spędzam w ogrodzie. Oczywiście latem jak czytam, to też w ogrodzie, ale jest to pora roku, która sprzyja urlopom i wówczas mam więcej czasu, żeby się ze wszystkim wyrobić.

No i w ten sposób dotarłam w swej opowieści do mojej kolejnej pasji, którą jest ogrodnictwo. Pielęgnowanie ogrodu to dla mnie wyjątkowa forma relaksu. Nie powiem, żebym w ten sposób odpoczywała, ale zapewniam że jest to radosne zmęczenie i bardzo satysfakcjonujące. W tym roku każdą chwilę w ogrodzie dzieliłam z Moim Wybranym. Wspólnie pracowaliśmy i wspólnie wypoczywaliśmy.


Ogromna przyjemność, radość i satysfakcje daje mi zagospodarowywanie mojego domu, czyli wykonywanie wszystkich czynności, które służą poprawieniu jakości życia w domu. Składa się na to szereg czynności. Od zwykłego sprzątania począwszy, poprzez zakupy wyposażenia, na remontach skończywszy. Wszystkie te czynności uwielbiam!!! Sprzątam w zasadzie codziennie i na bieżąco, więc zajmuje mi to chwile, bo nigdy jeszcze nie zapuściłam mieszkania tak, bym musiała sprzątać wiele godzin. No chyba że mamy tzw. "generalki" np. przed świętami, lub wiosenne, lub wakacyjne, lub jesienne... Hm... każdy powód jest przecież dobry :)
Ale poza sprzątaniem to uwielbiam jeszcze poprawiać wizerunek domu. Przestawienie mebli? - tak! Zmiana zasłon? - chętnie! Nowy obrus?, kubki?, talerze? - jak najbardziej! Dotychczas byłam zwolenniczką klasyki i wersji retro. Biegałam po giełdach staroci wyszukując między innymi takie oto perełki ...


Ale ostatnio zainspirowana blogiem pewnej Izy odkryłam nową miłość u siebie. Skorupy Katy Alice. I niekoniecznie muszą być dokładnie tej marki. Chodzi jednak o styl. Wyszukuję więc ostatnio ceramiki z kwiatkami, w kropeczki, paseczki, itp. Upodobałam sobie również wszystko co pastelowe, a szczególnie blady róż, mięta, błękit.

Lubię też gotować. I nie chodzi tu o jakieś wyrafinowane pichcenie i eksperymentowanie, kulinarne wyżyny. Nawet nie chodzi o samo gotowanie, ale o dogadzanie bliskim. Gotuję więc nie tyle dla samego gotowania, co dla radości sprawianej tym, których kocham. Gotuje dla dzieci i dla Mojego Wybranego. Moje potrawy to jest wszystko czego potrzebuje człowiek by przeżyć. Od kanapek, poprzez zupy, dana mięsne, do słodkości i  przetworów. Jak poniżej...





poniedziałek, 14 listopada 2016

Weekendowe leniuchowanie

Dziwnie jest być mamą dorastających i dorosłych dzieci. Ja w ten etap wkroczyłam całkiem niedawno i może dlatego jeszcze się nie przyzwyczaiłam do tego nowum. Spełniając się od blisko 10 lat w roli samotnej matki miałam zawsze każdy dzień wypełniony po przysłowiowe brzegi. Pojęcia typu "telewizja", "wolny czas", "książka" nie funkcjonowały w moim życiu. Po pracy czekała dodatkowa praca, a później pranie, sprzątanie, zakupy, przygotowywanie posiłków, pomoc w odrabianiu lekcji i zabawa w policjanta. Tak właśnie określałam siebie samą - domowy policjant. To ciągle pilnowanie, upominanie, dyscyplinowanie, przypominanie, etc, niejednokrotnie było dla mnie naprawdę męczące. Niektóre sformułowania - powtarzane wielokrotnie w ciągu dnia, dziesiątki razy w tygodniu, setki w miesiącu będą mnie prześladować w pamięci chyba do końca życia: wynieś śmieci, odrób lekcje, nakarm królika, posprzątaj pokój, zrób to, tamtego nie rób, itp. Czasami miałam ochotę odpuścić, wrzucić na przysłowiowy luz, i nie raz tak robiłam, udawałam, że nie widzę, nie słyszę...
Chcę być dobrą mamą. A w moim odczuciu dobra mama to taka, która wyposaży dziecko w zestaw niezbędnych cech potrzebnych do szczęśliwego życia i prawidłowego funkcjonowania w społeczeństwie, w rodzinie itp. Czasami można odpuścić, przymknąć oko, ale nie może stać się to regułą w wychowaniu. Dlaczego więc mnie to czasem męczyło? Wytłumaczę na prostym przykładzie. Weźmy np. dwoje rodziców z jednym dzieckiem. Rodziców takich, którzy obowiązki rodzicielskie w miarę sprawiedliwie dzielą między sobą i jeśli założymy, że np. istnieje potrzeba oddziaływania na jedno dziecko 10 razy w ciągu dnia, to każde z tych rodziców upomina dziecko 5 razy dziennie. W podobnej sytuacji ja - sama z trójką dzieci - robiłam to 30 razy dziennie. Widać różnicę? Ale nie pisze tego by się żalić, narzekać, marudzić. Nie jestem typem malkontenta.

Dziś wszystko wygląda inaczej. Jedno dziecko mieszka już osobno, drugie - u progu dorosłości - jest w pełni samoobsługowe, samodzielne, mało absorbujące. Owszem dużo rozmawiamy, spędzamy razem czas, ale zaliczyłabym to raczej do przyjemności niż obowiązków. Choć nie ukrywam, że męczące są dla mnie czasami długie dysputy na temat istoty i ważności wykształcenia w życiu. To w ramach motywowania do wykrzesania u starszej córki chęci posiedzenia przy biurku w wiadomym celu. Zresztą całkiem nowym, ślicznym i duuużym biureczku. Tak jak chciała. Wszystko zgodnie z  życzeniem. No bo czegóż to się nie zrobi, by tylko dziecko chciało się uczyć :)

Im dzieci są coraz starsze, a zwłaszcza po wyprowadzeniu się syna dostrzegam różnice w codziennym funkcjonowaniu naszego domu. Rzadziej "chodzi" pralka. Suszarka na pranie często stoi pusta, choć dawniej wiecznie była zajęta, a czasem nawet i drugą dostawiałam. Robię mniejsze zakupy. Prawie codziennie jemy obiad, bo mogę przygotować go wieczorem na następny dzień bez bez ryzyka, że ktoś o słabej woli (czytaj: synuś :)) nie oprze się pokusie skonsumowania na kolacje tego co na jutro.
Teraz, jesienią mam zdecydowanie więcej czasu dla siebie. Oczywiście złożyły się na to aż trzy czynniki: dorastające dzieci, pożegnanie z dodatkową pracą oraz zakończenie sezonu ogrodowego.
Czym to skutkuje? Więcej mam czasu na czytanie, oglądanie, szycie i spędzanie w towarzystwie, które daje mi radość i powera :) Jest fajnie !

A za mną wyjątkowy weekend. Spędziłam go tylko z najmłodszą córką, bo starsza wyjechała na rekolekcje, a ukochany do rodziny. Święto Niepodległości uczciłyśmy najlepiej jak się dało. W końcu udało się wyjść na spacer, na lody i gorącą czekoladę. Upiekłyśmy górę ciasteczek, kruche z lukrem oraz zbożowe z czekoladą. Fajnie i słodko było. Najlepsze zawsze w tym wszystkim jest lukrowanie. Już nie mogę się doczekać robienia pierniczków. Resztę weekendu spędziłam w pozycji siedzącej lub półleżącej. Dużo czytałam, oglądałam filmy i naprawdę wypoczęłam jak nigdy dotąd. Aż chwilami zbrzydło mi to już. Brakuje mi życia towarzyskiego, spotkań z rodziną, koleżankami. Gdy jestem w związku (jaki by nie był, formalny czy nie) to cały swój wolny czas angażuje w życie uczuciowe. Każdą wygospodarowaną wolną chwilę spędzam z ukochanym. Bo to mi daje najwięcej radości. Ale minus takiej sytuacji jest taki, że gdy faceta zabraknie to ja nie wiem co mam począć ze sobą, nie umiem sobie miejsca znaleźć. I tak było tym razem. Ale od dziś wszystko wraca do normy. Praca dom córeczki i czas na budowanie związku ...
 
A tak poza tym to mamy zimę. Stopniowo robiło się coraz chłodniej i chłodniej, dni coraz krótsze. Aż tu nagle w miniony wtorek o pranku czekała niespodzianka - skrobanie szyb w aucie i tak jest właściwie codziennie. Nie ma się co oszukiwać zima nadciąga i mam dziwne przeczucie, że w tym roku da nam popalić.