czwartek, 29 grudnia 2016

Życzenia dla mnie

Został już niewielki kawałek tego roku. W zasadzie nie wiem czemu nad tym rozmyślam, po co analizuję, skoro nigdy nie przywiązywałam wagi do tego wydarzenia jakim jest koniec czy początek roku. Dla mnie to zawsze była tylko zmiana daty. I teraz też staram się nie robić z tego wielkiego zamieszania.
A jednak jest jakiś niepokój we mnie, gdy wszyscy dookoła składają mi życzenia na Nowy Rok. Boję się co przyniesie. Ten, który się właśnie kończy nie był dla mnie łaskawy. Przyniósł zmiany, jedne których się nie spodziewałam, inne na które nie byłam jeszcze psychicznie przygotowana. 

Na pewno będę starsza o kolejny rok. Niby nic wielkiego. Ale dla mnie upływający czas robi się coraz bardziej dokuczliwy. Widzę zmiany na swojej twarzy. I niekoniecznie to efekt starzenia się. Przede wszystkim odbija się na niej ogrom doświadczeń, którymi obdarzył mnie los. Nie wszystkie są dobre i warte wspominania. Dlatego staram się nie rozmyślać. Nie drążyć.
Wierzę, że nic w życiu nie dzieje się bez powodu. Może to infantylne rozumowanie, ale czasem pomaga znieść przeciwności losu. Bo skoro tak miało być to nie pozostaje nic innego jak się z tym pogodzić, zaakceptować i żyć dalej z nadzieją w sercu, że może innym razem się uda.
A jeśli jednak wciąż się nie udaje, to może tak ma też być. Może nie jest nam dane coś mieć czy przeżywać. Bo czasem z perspektywy czasu okazuje się, że brak czegoś jest dla nas wybawieniem. Czasem pragniemy czegoś co dla nas może się okazać zgubne, a na pewno bywa ulotne.

Tak naprawdę to nawet szczęście jest ulotne. Bo czasem tak się czujemy, a czasem nie. Dlatego tak cenimy ten stan ducha. Bo jest ulotny. Bo wiemy, że jest jak ładna pogoda. Raz jest, raz jej nie ma. I dlatego tak bardzo ludzi cieszy słoneczny piękny ciepły dzień.

Życzę sobie więc więcej powodów do uśmiechu, a nawet śmiechu, takiego szczerego, spontanicznego, nawet do bólu brzucha. Życzę sobie zielonej wiosny, kwitnącej pięknie w moim ogrodzie, pięknej opalenizny latem i śniegu na Święta. Życzę sobie jak najwięcej słońca i jak najwięcej szczęśliwych chwil. 

środa, 21 grudnia 2016

Coraz bliżej święta, cora bliżej święta....

Trochę czasu minęło od ostatniego wpisu więc dziś choć parę słów o tym co u mnie w chwili obecnej.

Moje singielstwo zawieszone. Jakoś tak czułam, że to długo nie potrwa, że przyjdzie tzw. "koza do woza". Ale żeby nie wyszło tutaj, że ja taka zawzięta i wredna jestem to zupełnie szczerze przyznaję, że źle mi było w tym odwyku. Dogadaliśmy się. Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz w naszym wspólnym życiu. Sprawa wyjazdu przesunięta w czasie na "nie wiadomo kiedy". Na razie jakoś jest ok. W miniony weekend byliśmy razem u niego w domu. Może po prostu częściej będziemy tam wpadać to jakoś łatwiej zniesie to życie na "obczyźnie". Bo tak właśnie postrzega życie tutaj w moim mieście. Jak zesłanie. Chociaż zesłał się sam, bo oficjalnie przyznał, że jest tutaj ze względu na mnie, dla mnie i tylko z mojego powodu. No i chwała mu za to!

Wczoraj zafundowałam sobie dzień wolny i trochę spraw ogarnęłam w domu i przy garach. Czekałam z obiadkiem na córeczki powracające ze szkoły. Przyznały, że fajnie tak jest i że to super mieć niepracującą mamę. Też tak myślę. Ale niestety na to mogą sobie pozwolić tylko kobiety, których mężowie na tyle dobrze zarabiają, że ich pensja wystarcza na życie całej rodziny. Ja jestem sama i muszę pracować. U nas to konieczność. Na szczęście dzieci to rozumieją.

Wigilia za trzy dni. Część jedzonka przygotowana. Przynajmniej ta, którą można było zamrozić. Zostały już tylko te potrawy, które muszą być świeże. Mieszkanie wysprzątane. Oczywiście zostały te bieżące porządki, które i tak robi się praktycznie codziennie czy co parę dni. Zostały mi jeszcze prezenty do kupienia. Oczywiście nie wszystkie, bo część już mam. Dziś rano do domu zjechał synuś. Mamy go na całe 4 dni. W I dzień świąt wraca do Poznania.

Luby zapowiedział, że dziś wybierzemy się na zakupy. Będziemy kupować choinkę. Chce też żebym mu pomogła wybrać coś dla mamy i siostry. Pewnie przy okazji chce się zorientować co mi "wpadnie w oko".

W pracy spokojnie i wybitnie świątecznie. W każdym pokoju stoją choinki i inne świąteczne akcenty. W przerwach między obowiązkami wszystkie kobitki gadają o karpiach, pierogach i prezentach. Jest miło.

To dobry czas w moim życiu. Jestem spokojna, zadowolona, szczęśliwa.

środa, 30 listopada 2016

Idą, ida święta...


Mamy już adwent. Pierwszy raz w tym roku zorganizowałam w domu wieniec adwentowy. Skromny prosty bez ekstrawagancji. Wytłumaczyłam najmłodszemu dziecku jego sens i znaczenie oraz pogadałam trochę, przy okazji poruszonego wątku świątecznego, o tradycjach w Polsce. Mała kupiła pomysł zrobienia adwentowego wieńca na tyle chętnie, że błyskawicznie zaangażowała się w jego przygotowania. No to mamy już zapaloną pierwszą świecę jako symbol trwającego pierwszego tygodnia adwentu.


Wczoraj odwiedziłam Castoramę. Wizyta była konieczna ze względu na przymus zakupu nowego węża od prysznica. A przy okazji nie oparłam się pokusie i zajrzałam na stoisko z ozdobami świątecznymi. Obiecałam sobie już nie kupować więcej, bo mam tego naprawdę dużo i moja choinka jest naprawdę wystrojona "na bogato". Jednak jak zwykle znalazłam coś czego nie mam a oczywiście chciałabym mieć. Mój zestaw bombek powiększył się o czerwone serduszka i złote gwiazdki. Oczywiście zostały już wykorzystane do dekoracji wieńca.


Dziś planuję powyciągać pudła z ozdobami i przejrzeć swój "świąteczny majątek". Sprawdzę przy okazji czy lampki działają, bo potem często na ostatnią chwilę biegamy i szukamy. Choinkę zwykle kupuję około połowy grudnia, ale ubieramy ją w wigilię lub w wigilię wigilii.

Trzeba też zrobić rozeznanie prezentowe. Kilka upominków mam już kupionych, na kilka czekam aż dotrą przesyłki, a resztę muszę jeszcze wymyślić. Mam taki zwyczaj, że kupuję dzieciom zwykle po kilka rzeczy za określoną łączną sumę równą dla każdego. Np. dla córki mam koszulkę, książki, perfum. W podobny sposób kompletuję to dla pozostałych. Każdą rzecz pakuję osobno. W ten sposób pod choinką jest dużo paczuszek i jest tak kolorowo i bogato.


Przed nami też zakupy produktów potrzebnych do przygotowania potraw wigilijnych i świątecznych. Nie chce zostawiać tego na ostatnią chwilę. To co można chce kupić wcześniej, tak by na liście zakupowej pozostały tylko te rzeczy, które muszą być świeże i kupione w ostatniej chwili.

Muszę też wygospodarować czas na choćby pobieżne porządki. Wiem, że ostatnio lansowany jest pogląd, że w święta się odpoczywa, że po co to całe zamieszanie, po co ta bieganina, po co tyle potraw, po co to sprzątanie, itp. Ja jestem tradycjonalistką!! Lubię to przedświąteczne zamieszanie. Więc uważam, że kto nie che niech nic nie robi, bo przecież nie musi. Szanuję to. Ale niech też inni szanują to, że niektórzy chcą przygotować się do świąt w taki sam sposób jak ja. Niech każdy święta spędza tak jak chce i lubi. A ja lubię tak jak to drzewniej bywało. Bo sprzątanie przed świętami jest okazją by odkurzyć wszystkie kąty. Raz na kwartał w każdym domu się to przydaje. Więc uważam, że nawet gdyby świąt nie było, to i tak o tej porze roku generalne porządki by były pożądane.

A że 12 potraw na wigilię to przesada? Może... ale skoro tradycja taka, to ja się z nią spierać nie będę. W tej dwunastce przecież jest też np. kompot czy smażona ryba, a z tym nie ma wielkiego zachodu z przygotowaniem. Można też wliczyć ciasta. Owszem, nie da się tego przejeść podczas jednej kolacji, ale przecież są lodówki i zima, więc niektóre produkty można zwyczajnie za okno.... My chętnie w pierwszy, a czasem nawet i drugi dzień świąt odgrzewany pierożki czy rybki. W święta dzięki bogato wyposażonej lodówce naprawdę odpoczywamy, śpimy długo, oglądamy filmy, chodzimy na spacery, pełen relaks.

wtorek, 22 listopada 2016

Płakać czy nie płakać? Oto jest pytanie

Od paru dni myślałam o tym, że kolejnego posta napisze o przedświątecznej atmosferze, o przygotowaniach do świąt i o ich magii, która w tym roku mi się wyjątkowo wcześnie udzieliła.  I co?

Nie będzie posta o tej tematyce. Magia przestała działać. Wystarczyło, że jeden element w życiowej układanie się uszkodził, a już cała reszta nie wygląda wcale tak dobrze jak się wydawało.

Nie umiem się zwierzać. Nawet tutaj. Choć wiem, że jestem anonimowa. Ja poprostu nie umiem tego robić. Nie potrafię znaleźć właściwych słów. Zaprezentować faktów w taki sposób, by wszystko było jasne, czytelne i zrozumiałe dla odbiorcy. Kiedyś byłam bardzo ekstrawertyczna. Z biegiem lat i w miarę narastających życiowych zawirowań coraz trudniej było mi mówić o problemach. Więc przestałam. A dziś nawet jakbym chciała, to już nie potrafię. Szkoda... może to by pomogło.

Spróbuję coś chociaz ogólnie nakreslić. Jesteśmy razem długo. Na tyle długo, by już przerobić różne wątpliwości, kryzysy i zawirowania. Więc, gdy tym razem zaczęło coś się chrzanic, to uzbroilam się w cierpliwość i postanowiłam przeczekać ten kryzys z nadzieją, że z czasem wszystko się ułoży i wyjdzie na prostą. I będzie jak dawniej. Nie chce się wdawać w szczegóły, ale my kobiety mamy tzw. szósty zmysł i czasem intuicja działa na naszą korzyść. Celowo użyłam określenia "czasem", bo wiadomo, że bywają przypadki gdy zwyczajnie jesteśmy przewrazliwione.
Nasilającemu się stopniowo jego zobojętnieniu towarzyszyło od dłuższego czasu narzekanie na pracę i to, że w tym mieście oprócz mnie nic więcej go nie trzyma. "Ma kryzys" - pomyślałam. Ale dziś powiedział coś co przekreśla jakikolwiek ciąg dalszy naszego związku.
Marzy mu się powrót w rodzinne strony. Co śmieszniejsze już raz tak zrobił. I spędził parę miesięcy siedząc w domu i nawet żadnej pracy nie znalazł. Pewnie nie chciał. A potem przyjechał tu do starej firmy, a mnie powiedział, że zrobił to dla mnie. No przyznać się! Która by się na to nie nabrała? Ba! Ja nawet przez blisko dwa lata cały czas wierzyłam, że to był powód powrotu. Aż do dziś.

Błądzenie jest rzeczą ludzką. Ale trwać w błędzie - głupotą. Raz wyjechał. Żałował. Wrócił. Ale skoro z wcześniejszych doświadczeń nie wyciągnął wniosków i teraz ponownie chce mnie zostawić to już nie ma w tym miłości.

Ja tam nie mogę pojechać. Tu mam dzieci mieszkanie i źródło dochodu. Zresztą nawet już nie chce.

Powodem chyba najistotniejszym jest to że tu on nie może rozwijać swojego hobby, pasji. Chodzi o dostęp do warsztatu samochodowego (który szczęśliwym trafem ma jego wujek) bo na punkcie swojego auta i ogółem motoryzacji ma bzika. No ale jeśli owo hobby jest ważniejsze ode mnie, to nie mamy już o czym rozmawiać.

Dla mnie jakiekolwiek hobby nie miałoby znaczenia gdybym przez to mogła stracić coś ważniejszego. Widać ja nie jestem najważniejsza. On ma tu pracę i ma gdzie mieszkać. Ale jest gotów to rzucić, bo praca nie daje mu satysfakcji, a w dodatku tu nie może się rozwijać, bo nie ma do tego warunków. A wszystko przez to, że zepsuło mu się auto i mógłby je sam naprawić, ale nie ma gdzie tego zrobić. No więc jak sobie autko kocha najbardziej na świecie to proszę bardzo! Szerokiej drogi!

piątek, 18 listopada 2016

Z pasją o pasjach

Pasja (cyt. z Wikipedii) - czynność wykonywana dla relaksu w czasie wolnym od obowiązków. Może łączyć się ze zdobywaniem wiedzy w danej dziedzinie, doskonaleniem swoich umiejętności w pewnym określonym zakresie albo też nawet z zarobkiem. Głównym celem pozostaje jednak przyjemność płynąca z uprawiania hobby.

I dziś właśnie o tym myślę dużo. Bo czytając inne blogi często widzę z jaką pasją ludzie zajmują się pewnymi sprawami i z jeszcze większą pasją o tym później piszą. Mnie oczywiście najbardziej przyciągają treści związane z urządzaniem wnętrz. Blogi, które opisują niby zwykłe życie, ale jednocześnie pokazują w tej zwykłości odrobinę wyrafinowania. Często czytając podpatruję jak mieszkają inni. Przyznam, że niejednokrotnie zainspirowało mnie to do zmian, podsuwało pomysły, nowe rozwiązania. Niestety wiele też razy zdarzało się tak, że spodobało mi się coś, a jednak nie mogłam zrealizować tego pomysły czy zachciewajki z bardzo prozaicznego powodu - brak środków.

Czy ja mam jakieś pasje? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Nigdy nawet nie przywiązywałam wagi do tego czy mam pasję czy nie. Zasadniczo nie myśląc o tym - było mi to zupełnie obojętne. Ale dziś - skoro już zapoznałam się z definicją - to stwierdzam, że chyba mam. No bo skoro jest to czynność wykonywana w czasie wolnym dla relaksu i sprawiająca przyjemność - to tak, mam pasję. A więc co mi sprawia przyjemność? Na co tracę swój wolny czas?
Oczywiście na podium tej wyliczanki będzie rodzina, dom, ogród. Ale to dość ogólnikowe określenia. W ten sposób to prawie połowa ludzkości mogłaby odpowiedzieć. Ale gdyby rozwinąć wszystkie te pojęcia i zagłębić się w czynności z nimi związane to szybko uzyskamy odpowiedź co lubimy, a co nie, co sprawia nam przyjemność, a czego unikamy.

Może jestem dziwna, ale lubię.... sprzątać. Można by powiedzieć - w nawiązaniu do zacytowanej wcześniej definicji - że to jest moja pasja. Bo poświęcam na to swój czas wolny i robię to dla przyjemności. A co w tym przyjemnego? Przyjemny jest wysiłek, bo większą część dnia w pracy spędzam w pozycji siedzącej za komputerem. Przyjemny jest też efekt tego działania, bo lubię czyste powierzchnie, świeży zapach i ład dookoła. Widok np. kurzu, brudnej podłogi, porozrzucanych rzeczy - dekoncentruje mnie. Jeśli mam odpoczywać i się zrelaksować to nie uda mi się to w pomieszczeniu gdzie jest chaos. Tak już mam. Może dla kogoś to dziwactwo, ale mnie to nie utrudnia życia i nie przeszkadza. Tak więc z dziką czasami wręcz przyjemnością chwytam odkurzacz, miotłę czy mopa i pędzę niczym Baba - Jaga przez te moje metraże. Lubię też, gdy wszystko ma swoje miejsce i tam się znajduje. Przysposabiam więc domowników do tego nawyku lansując takie oto hasło - "użyłeś, skończyłeś - odłóż na swoje miejsce".

Gdy już skończę to sprzątanie to pasjami lubię czytać. A przy okazji uwielbiam kupować książki. Chociaż chyba jest odwrotnie... Chyba kupowanie książek sprawia mi większą przyjemność niż ich późniejsze czytanie. Tak więc moją pasja jest kupowanie książek, a czytanie jest konsekwencją tego. W tym kupowaniu jest dla mnie coś metafizycznego. Nie umiem tego racjonalnie wyjaśnić. Jednak kupowanie książek sprawia mi większa przyjemność niż np. kosmetyków czy ciuchów. A szczególnie lubię dokonywać tych zakupów przez internet. Nie umiem tego opisać, ale z niecierpliwością wyczekuję nadejścia przesyłki. A gdy już mam ją w ręce, to aż ciarki przechodzą w momencie rozpakowywania. Wyjmuję z namaszczeniem z opakowania ten magiczny prostokąt, gładzę okładkę, wciągam zapach świeżej książki, normalnie kręci mnie to. I jest jeszcze coś dziwnego. Mam nadzieję, że to źle nie będzie zrozumiane. Otóż kupując książki czuję się lepsza od innych. Nie każdy bowiem kupuje książki. W sumie to nawet niewielki odsetek społeczeństwa je kupuje. Niektórzy z braku środków, a niektórzy z powodu innych priorytetów. Nie chce tego rozwijać, żeby kogoś tu nie urazić.  

Najwięcej czytam latem i od późnej jesieni do wiosny. W pozostałych okresach roku wolny czas spędzam w ogrodzie. Oczywiście latem jak czytam, to też w ogrodzie, ale jest to pora roku, która sprzyja urlopom i wówczas mam więcej czasu, żeby się ze wszystkim wyrobić.

No i w ten sposób dotarłam w swej opowieści do mojej kolejnej pasji, którą jest ogrodnictwo. Pielęgnowanie ogrodu to dla mnie wyjątkowa forma relaksu. Nie powiem, żebym w ten sposób odpoczywała, ale zapewniam że jest to radosne zmęczenie i bardzo satysfakcjonujące. W tym roku każdą chwilę w ogrodzie dzieliłam z Moim Wybranym. Wspólnie pracowaliśmy i wspólnie wypoczywaliśmy.


Ogromna przyjemność, radość i satysfakcje daje mi zagospodarowywanie mojego domu, czyli wykonywanie wszystkich czynności, które służą poprawieniu jakości życia w domu. Składa się na to szereg czynności. Od zwykłego sprzątania począwszy, poprzez zakupy wyposażenia, na remontach skończywszy. Wszystkie te czynności uwielbiam!!! Sprzątam w zasadzie codziennie i na bieżąco, więc zajmuje mi to chwile, bo nigdy jeszcze nie zapuściłam mieszkania tak, bym musiała sprzątać wiele godzin. No chyba że mamy tzw. "generalki" np. przed świętami, lub wiosenne, lub wakacyjne, lub jesienne... Hm... każdy powód jest przecież dobry :)
Ale poza sprzątaniem to uwielbiam jeszcze poprawiać wizerunek domu. Przestawienie mebli? - tak! Zmiana zasłon? - chętnie! Nowy obrus?, kubki?, talerze? - jak najbardziej! Dotychczas byłam zwolenniczką klasyki i wersji retro. Biegałam po giełdach staroci wyszukując między innymi takie oto perełki ...


Ale ostatnio zainspirowana blogiem pewnej Izy odkryłam nową miłość u siebie. Skorupy Katy Alice. I niekoniecznie muszą być dokładnie tej marki. Chodzi jednak o styl. Wyszukuję więc ostatnio ceramiki z kwiatkami, w kropeczki, paseczki, itp. Upodobałam sobie również wszystko co pastelowe, a szczególnie blady róż, mięta, błękit.

Lubię też gotować. I nie chodzi tu o jakieś wyrafinowane pichcenie i eksperymentowanie, kulinarne wyżyny. Nawet nie chodzi o samo gotowanie, ale o dogadzanie bliskim. Gotuję więc nie tyle dla samego gotowania, co dla radości sprawianej tym, których kocham. Gotuje dla dzieci i dla Mojego Wybranego. Moje potrawy to jest wszystko czego potrzebuje człowiek by przeżyć. Od kanapek, poprzez zupy, dana mięsne, do słodkości i  przetworów. Jak poniżej...





poniedziałek, 14 listopada 2016

Weekendowe leniuchowanie

Dziwnie jest być mamą dorastających i dorosłych dzieci. Ja w ten etap wkroczyłam całkiem niedawno i może dlatego jeszcze się nie przyzwyczaiłam do tego nowum. Spełniając się od blisko 10 lat w roli samotnej matki miałam zawsze każdy dzień wypełniony po przysłowiowe brzegi. Pojęcia typu "telewizja", "wolny czas", "książka" nie funkcjonowały w moim życiu. Po pracy czekała dodatkowa praca, a później pranie, sprzątanie, zakupy, przygotowywanie posiłków, pomoc w odrabianiu lekcji i zabawa w policjanta. Tak właśnie określałam siebie samą - domowy policjant. To ciągle pilnowanie, upominanie, dyscyplinowanie, przypominanie, etc, niejednokrotnie było dla mnie naprawdę męczące. Niektóre sformułowania - powtarzane wielokrotnie w ciągu dnia, dziesiątki razy w tygodniu, setki w miesiącu będą mnie prześladować w pamięci chyba do końca życia: wynieś śmieci, odrób lekcje, nakarm królika, posprzątaj pokój, zrób to, tamtego nie rób, itp. Czasami miałam ochotę odpuścić, wrzucić na przysłowiowy luz, i nie raz tak robiłam, udawałam, że nie widzę, nie słyszę...
Chcę być dobrą mamą. A w moim odczuciu dobra mama to taka, która wyposaży dziecko w zestaw niezbędnych cech potrzebnych do szczęśliwego życia i prawidłowego funkcjonowania w społeczeństwie, w rodzinie itp. Czasami można odpuścić, przymknąć oko, ale nie może stać się to regułą w wychowaniu. Dlaczego więc mnie to czasem męczyło? Wytłumaczę na prostym przykładzie. Weźmy np. dwoje rodziców z jednym dzieckiem. Rodziców takich, którzy obowiązki rodzicielskie w miarę sprawiedliwie dzielą między sobą i jeśli założymy, że np. istnieje potrzeba oddziaływania na jedno dziecko 10 razy w ciągu dnia, to każde z tych rodziców upomina dziecko 5 razy dziennie. W podobnej sytuacji ja - sama z trójką dzieci - robiłam to 30 razy dziennie. Widać różnicę? Ale nie pisze tego by się żalić, narzekać, marudzić. Nie jestem typem malkontenta.

Dziś wszystko wygląda inaczej. Jedno dziecko mieszka już osobno, drugie - u progu dorosłości - jest w pełni samoobsługowe, samodzielne, mało absorbujące. Owszem dużo rozmawiamy, spędzamy razem czas, ale zaliczyłabym to raczej do przyjemności niż obowiązków. Choć nie ukrywam, że męczące są dla mnie czasami długie dysputy na temat istoty i ważności wykształcenia w życiu. To w ramach motywowania do wykrzesania u starszej córki chęci posiedzenia przy biurku w wiadomym celu. Zresztą całkiem nowym, ślicznym i duuużym biureczku. Tak jak chciała. Wszystko zgodnie z  życzeniem. No bo czegóż to się nie zrobi, by tylko dziecko chciało się uczyć :)

Im dzieci są coraz starsze, a zwłaszcza po wyprowadzeniu się syna dostrzegam różnice w codziennym funkcjonowaniu naszego domu. Rzadziej "chodzi" pralka. Suszarka na pranie często stoi pusta, choć dawniej wiecznie była zajęta, a czasem nawet i drugą dostawiałam. Robię mniejsze zakupy. Prawie codziennie jemy obiad, bo mogę przygotować go wieczorem na następny dzień bez bez ryzyka, że ktoś o słabej woli (czytaj: synuś :)) nie oprze się pokusie skonsumowania na kolacje tego co na jutro.
Teraz, jesienią mam zdecydowanie więcej czasu dla siebie. Oczywiście złożyły się na to aż trzy czynniki: dorastające dzieci, pożegnanie z dodatkową pracą oraz zakończenie sezonu ogrodowego.
Czym to skutkuje? Więcej mam czasu na czytanie, oglądanie, szycie i spędzanie w towarzystwie, które daje mi radość i powera :) Jest fajnie !

A za mną wyjątkowy weekend. Spędziłam go tylko z najmłodszą córką, bo starsza wyjechała na rekolekcje, a ukochany do rodziny. Święto Niepodległości uczciłyśmy najlepiej jak się dało. W końcu udało się wyjść na spacer, na lody i gorącą czekoladę. Upiekłyśmy górę ciasteczek, kruche z lukrem oraz zbożowe z czekoladą. Fajnie i słodko było. Najlepsze zawsze w tym wszystkim jest lukrowanie. Już nie mogę się doczekać robienia pierniczków. Resztę weekendu spędziłam w pozycji siedzącej lub półleżącej. Dużo czytałam, oglądałam filmy i naprawdę wypoczęłam jak nigdy dotąd. Aż chwilami zbrzydło mi to już. Brakuje mi życia towarzyskiego, spotkań z rodziną, koleżankami. Gdy jestem w związku (jaki by nie był, formalny czy nie) to cały swój wolny czas angażuje w życie uczuciowe. Każdą wygospodarowaną wolną chwilę spędzam z ukochanym. Bo to mi daje najwięcej radości. Ale minus takiej sytuacji jest taki, że gdy faceta zabraknie to ja nie wiem co mam począć ze sobą, nie umiem sobie miejsca znaleźć. I tak było tym razem. Ale od dziś wszystko wraca do normy. Praca dom córeczki i czas na budowanie związku ...
 
A tak poza tym to mamy zimę. Stopniowo robiło się coraz chłodniej i chłodniej, dni coraz krótsze. Aż tu nagle w miniony wtorek o pranku czekała niespodzianka - skrobanie szyb w aucie i tak jest właściwie codziennie. Nie ma się co oszukiwać zima nadciąga i mam dziwne przeczucie, że w tym roku da nam popalić.

  

poniedziałek, 31 października 2016

Jesienne porządki

Zmiana czasu zaowocowała tym co każdego roku przychodzi pod koniec października. Szybciej robi się ciemno. Tak więc teraz nawet krótka wizyta na działce po pracy jest niemożliwa, gdyż szarzeje od 16, a koło 17 robi się ciemno. Żeby zajrzeć do mojego Raju potrzebny jest dzień wolny. Dziś niedziela więc to wykorzystałam. Nawdychałam się więc świeżego powietrza, ukoiłam duszę ciszą, nacieszyłam oczy zielenią, rozgrzałam mięśnie grabiąc liście i uwieczniłam na koniec jesienne wspomnienia na zdjęciach.

Trawa wciąż jeszcze zielona :) ładniejsza niż latem

Mój ogródek w jesiennej kolorystyce 

Wrzosy pięknie kwitną. Nic dziwnego. Przecież to symbol jesieni



Róże nadal wypuszczają pąki. Uwielbiam każde kwitnące cudo, ktore dodaje kolorów na zielonym tle ogrodu. Ale róże dla mnie są szczególne. Nie dość, że piękne, to jeszcze kwitną tak długo.

A Hortensja jest urocza nawet po zaschnięciu

Urocza prosta ławeczka w desek odzyskanych z palet wykonana rok temu przez mojego syna. Potraktował to jako zabawę i wypełnienie czasu podczas jednej z wizyt na działce, a wyszło bardzo ładnie. Ławeczka trzyma się dzielnie stojąc przez cały rok na dworze i służy nam na wiele sposobów.
Truskawkowe pole nieco zapuszczone w tym sezonie. Będzie co robić na wiosnę

Borówki ubrały się w jesienne kolory

Ogniskowe resztki. Już marzę o wiosennym pieczeniu kiełbasek

A to dzieło tegorocznego lata. Narzędziówka. Brakuje jeszcze pobejcowania. Ale gdy już została skończona to kończyło się lato. Coraz częściej padało. A mokrych desek nie chcieliśmy malować. Będzie to jedno z naszych pierwszych przedsięwzięć na wiosnę.

Orzech gubi liście.  Jest tego strasznie dużo

A tak na tle nieba wygląda nasza "łysa" już papierówka.
A poniżej jej liście, które udało mi się zgrabić



A poniżej moje iglaki. Choć nie jestem wielbicielką tego typu nasadzeń - chyba głównie dlatego że nie kwitną - to ich narzucona obecność na mojej ziemi trochę zmieniła moje nastawienie. Otrzymałam działkę, na której rosły już tuje i jałowiec i bez problemu zaakceptowałam ich obecność. A w tym roku poszłam nawet o krok dalej w tym kierunku i zasadziłam małe cudeńko pinius conica, do czego przymierzałam się od ubiegłego roku. Pojawiła się też nieplanowana inwestycja w postaci klasycznego świerku, który został mi podarowany przez mojego działkowego sąsiada Pana Michała.





Jeszcze tu wrócę jesienią :)

poniedziałek, 17 października 2016

Jesiennej depresji mówię NIE

Brr... Zimno jest. Niestety złota jesień już za nami.
Od 1 października ruszyłam z ogrzewaniem w domu.
Prace ogrodowe wstrzymane.
W sobotę pomimo chłodu podjęliśmy wyzwanie i trochę posprzątaliśmy ogródek przed zimą.
Myślałam, że tylko my odważymy się pracować na dworze, a okazało się że byli wszyscy nasi działkowi sąsiedzi. Wykopałam dalie, posadziłam kolejne dwie róże, zgrabiłam liście, usypałam kopczyki wokół hortensji i róż. Mam nadzieje, że nie zmarzną zimą.
Wiosną i latem każdą wolną chwilę wykorzystywałam na wizytę w ogródku. Teraz ten czas przeznaczę dla domu. Mam nawet parę zaległych pomysłów do zrealizowania.
25 września mój synuś wyjechał do Poznania. Regularnie dzwoni i zdaje mi relacje ze swojego nowego życia. Radzi sobie dobrze. To najważniejsze.
Jego pokój od razu przejęła młodsza z córek i to wywołało u mnie pomysł na remont tego pomieszczenia. Wyszło ślicznie. Będąc oczarowana efektem poszłam o krok dalej i odnowiłam też drugi pokój dzieci, czyli starszej córce. Każda z nich ma teraz swój własny pokój odświeżony, wysprzątany i pachnący. Myślę o malowaniu kuchni. Ale z tym poczekam trochę, bo chwilowo mam dość remontów.
W tym roku chce zadbać o zbudowanie atmosfery przedświątecznej w domu. Myślę o stroikach, piernikach, choince, światełkach itp. Do świąt jeszcze ponad 2 miesiące. Więc chce dobrze zaplanować wszystkie działania i rozłożyć je w czasie, żeby się ze wszystkim wyrobić.
Ogólnie muszę przyznać, że jakoś pozytywnie jestem nastawiona do wszystkiego w tym roku pomimo chłodu, krótkich dni i powszechnie panującego przekonania, że jesień sprzyja depresjom.
Nie dam się :)

poniedziałek, 26 września 2016

Ogrodowe zmiany 2016

Mamy jesień, zarówno kalendarzową, jak i w w przyrodzie, co widać na zdjęciu poniżej. To widok z okna w moim mieszkaniu. 


Pierwszy jesienny weekend był cudownie letni. Całe popołudnie w sobotę i niedziele spędziliśmy na działce. Wczoraj siedząc na ławeczce i popijając kawkę zebrało mi się na podsumowania. Bo to był bardzo pracowity rok na działce. W tym sezonie wiosenno - letnim zrobiliśmy tam dużo więcej niż w ubiegłym roku. Może to dlatego, że w zeszłym roku działkę miałam dopiero od maja. I pewnie też dlatego, że potrzebowałam czasu na tzw. "rozkręcenie się", zapoznanie się z ogródkiem, oswojenie go. Tak więc ani się nie spostrzegłam jak nagle w ubiegłym roku skończyło się lato. Poza tym w ubiegłym sezonie nie miałam aż tak dużego wkładu czasu i pracy ze strony Mojego Mężczyzny.

Zmiany w tym roku: rozebrana szklarnia, dobudowana szopka narzędziowa, uporządkowana rabata kwiatowa wzdłuż płotu, utworzona od podstaw rabata różana, uporządkowany pas przylegający do altanki, przycięte drzewka i krzewy owocowe, dosadzone borówki, maliny, clematisy i winobluszcz.

Rozpoczęliśmy też przekopywanie małego placyku przed altanką, na którym obecnie panuje jeden wielki chaos, busz chwastowy itp. Chcemy to wykopać, zasypać i utworzyć tam kącik wypoczynkowy z ławeczką. Może zdążymy przed pierwszymi przymrozkami. Teraz pracujemy tylko w weekendy, gdyż w normalny dzień, zanim Mężczyzna wróci z pracy, to jest już 18 i szybko robi się ciemno i zimno. Liczę wiec na kilka ciepłych i suchych weekendów.

A póki co cieszę me oczy takimi kolorami.....








Z różami to ja mam całkiem już rozbudowaną historię, a nawet i histerię :).
Bo lubię je bardzo, choć nie wszystkie chyba lubią mnie. Przejęłam działkę z piękna różą wielkokwiatową, która posadzili tam poprzednicy. Nie znam jej nazwy. Kwitnie cudownie od czerwca do chwili obecnej. Mam też po poprzednikach róże damasceńskie, kwitnące wiosną.
W ubiegłym roku latem dosadziłam różę Chopin, ale chyba nie spodobało się jej u mnie - nie przyjęła się. Jesienią kupiłam korzystając z dużej przeceny dwie inne - Kronenburg i Tom Tom. Trochę stały sobie w altance, aż zrobił mi się początek listopada. Posadziłam więc je na szybko i bez namaszczenia i chyba tego im było trzeba, bo pięknie się przyjęły, rozrosły, a nawet jedna zakwitła. 
W tym roku niedawno dosadziłam kolejne dwie - Julia i Leonardo da Vinci.

Poniżej piękna róża posadzona przez poprzednich właścicieli działki. 

  

Otrzymana również "w spadku" po poprzednich właścicielach óże pienne damasceńskie Blush Damasc (chyba?), które nie powtarzają kwitnienia i zdobią ogród tylko wiosną, do maja. 




Powyżej zakupiona w ubiegłym roku Róża Kronenburg, która w tym roku pięknie zakwitła.

A poniżej dwie tegoroczne różane inwestycje.

 Róża Julia
Róża Leonardo da Vinci

W zestawieniu zabrakło zdjęcia Tom Toma.

 
Tak powstawała rabata różana
A tak wygląda obecnie

Pierwszy ptaszek wyfrunął z gniazdka

25 września 2016. Nowa ważna data w moim życiu. Wczoraj mój syn opuścił rodzinne gniazdko. Wyprowadził się z domu i wyjechał do innego miasta. Sytuacja jest wynikiem nowego etapu w jego życiu - rozpoczęcia studiów. Wyjechał wcześniej niż rozpoczęcie roku akademickiego, bo chciał mieć czas na aklimatyzację w nowym mieście, w nowym mieszkaniu, w nowej pracy. A za tydzień będzie też w nowej "szkole". Dużo nowości jak na tak krótki okres czasu. Wierzę, że sobie poradzi. Właściwie to wiem, a nawet jestem pewna, że sobie poradzi. To przebojowy i zaradny chłopak. Choć mam świadomość, że teraz jest mu ciężko. Na razie nikogo tam nie zna. Jest sam. Jestem cały czas myślami przy nim.

Jego pokój opustoszał nagle. Zabrał prawie wszystko, a resztę poprosił, by spakować w worki i kartony i przechować mu. Pokój przejęła po starszym bracie młodsza córka. Starsza w końcu, po 17 latach, ma swój własny pokój. Dotychczas dzieliła pokoje najpierw z bratem, gdy była mała, a od kilku lat z siostrą. Postanowiłam przy okazji odświeżyć pokoje dziewczyn. Czeka nas więc mały remont. Młodsza woli styl nowoczesny. Wybrała szary kolor i na jednej ścianie tapetę w kratę. Starsza preferuje romantyczne rozwiązania. Kolor miętowy lub lila i tapeta w kwiatową łączkę. Tak więc w domu szykują się zmiany.

czwartek, 8 września 2016

Wizualizacja marzeń

Mamy wrzesień. Wróciłam do starego rytmu dnia, starych obowiązków, utartych szlaków. Choć mam wrażenie, że jednak nie do końca jest jak dawniej. Bo jakoś tak więcej czasu mam ostatnio, który pozostaje do mojej dyspozycji i który mogę wykorzystywać w sposób jaki chce, jaki mi pasuje i sprawia przyjemność. Kiedyś tak się nie udawało. Myślę, że tak było głównie za sprawą nadmiernej ilości obowiązków i dodatkowej pracy. 12 godzin tygodniowo mniej w pracy to jest jednak sporo i wyraźnie to odczuwam. A przez 5 lat jednak wyrywałam ze swojego czasu te dwa popołudnia z wieczorami (bo do 22) albo miałam zajęte weekendy. Nie bez znaczenia pozostaje też fakt, że dzieci mam coraz starsze i to tez ma wpływ na ilość moich obowiązków i tego co "muszę". W zasadzie coraz mniej muszę. Ze szkoły już nikogo po pracy nie odbieram, lekcje odrabiają się same, bez mojego udziału, dziewczyny pranie powieszą, a czasem nawet wstawią, i zmywarkę rozładują, i podłogę odkurzą, a nawet umyją, obiad robimy na dwa dni, a nawet jak go nie ma to wszyscy są już na tyle samodzielni, że jakoś sobie radzą, nikt głodny nie chodzi, zapewniam.
Dzięki temu mam czas na ogródkowy relaks. I siedzimy tam z moim Szczęściem ile się da, a raczej na ile nam pozwolą komary. Jak nam się chce to coś zrobimy, a jak nie to odpoczywamy tylko.

Wraca i męczy mnie od czasu do czasu myśl i tęsknota za ślicznym małym wiejskim domkiem. Marzenia te mam tak intensywne, że już prawie widzę jak wygląda, z każdymi szczegółami. Widzę duży pokój dzienny na dole, z położoną obok kuchnią lub aneksem kuchennym, niewielką i przytulną łazieneczką, dalej drewniane schody prowadzące na górę gdzie będą dwa małe pokoiki, i może druga łazienka.

Widzę w salonie kominek, który ogrzewałby cały dom, duże okno z wyjściem na taras albo wprost do ogrodu, dużą  kanapę lub stylowy narożnik i nas tam zasiadających. Widzę deski na podłodze i  belki na suficie. Widzę nas przy stole jedzących obiad. Widzę duże łóżko w jednej sypialni na górze, a niej piękną haftowaną białą pościel, małe biureczko lub sekretarzyk, kwiaty na parapecie. W kuchni widzę szydełkowe zazdrostki w oknach, kaflowy piec, a przy nim mały zydelek, widzę Jego spracowane ręce krojące chleb na kanapki do pracy.
Ale przede wszystkim widzę nas wokół domu. Siebie w ogrodzie przy kwiatach. Jego w garażu przy aucie. Widzę ten niekończący się remont, elewacja domu, dach, rynny, drzwi, okna, naprawa płotu, równanie terenu pod ogród, remont, wykańczanie, a później urządzanie wnętrza.
I tego właśnie chcę od Życia!!! Bo widzę tam swoje szczęście.
Dla wielu takie marzenia są w zasięgu ręki. Dla mnie to jest nieosiągalne. Brak funduszy. Pensja nie najgorsza, ale zbyt mała by żyć z kredytem. A na spadek jakiś liczyć nie mogę. Ech, życie.....

Ale mam swój ogród. I korzystam z niego ile się da. A pogoda sprzyja.

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Jak nie spłoszyć szczęścia. ....

Minął rok mojego pisania.  I znów mamy koniec wakacji. Ale jakoś nie nastroiłam się na podsumowania. Jedynie tylko chce tu udokumentować mój aktualny stan psychiczny. Jest dobrze. Nawet cudownie. Miłość kwitnie. Jestem szczęśliwa. Cieniem tylko kładzie się na tej sielance brak uregulowania naszej sytuacji. Na razie nie możemy zamieszkać razem, więc tym bardziej ślub jest nierealny. Zresztą nawet nie wiem czy on by chciał.
Fajnie jest. Zdecydowanie lepiej. W ogóle nie czuję tej różnicy wieku jaka jest między nami. Jego rodzina w pełni to akceptuje i miło mnie przyjęła. Żeby jeszcze tylko moje dzieci okazały zrozumienie.....
Kocham i jestem kochana. Czyż więc potrzeba mi czegoś więcej do szczęścia?
Ale dość na dziś tego zachwytu, bo los bywa przewrotny, a fortuna kołem się toczy. Więc żeby nie zapeszyć to ucinam temat.

piątek, 19 sierpnia 2016

Moja świątynia dumania

Nie zawsze przychodzę tu pracować. Czasem są takie dni jak dzis że zwyczajnie nic nie robię albo takie kiedy nie da się nic zrobić.  Taki był ten tydzień.  Codziennie padało a ja mimo to przyjeżdżałam tu. Bo kocham ten mój kawałek ziemi. Bo zwyczajnie mam potrzebę pobycia tu choć chwilę. Bo to jest mój szczęśliwy zakątek. Mój azyl. Świątynia dumania. W żadnym innym miejscu nie czuję się tak dobrze jak tutaj. Tu ładuje mój życiowy akumulator. Tu odzyskuje siły i równowagę psychiczną w czasie różnych życiowych zawirowan. Nawet gdy pada ubieram kalosze i kurtkę i jestem tutaj. Siadam w mojej chałupy przy otwartych na oścież drzwiach i patrze na krople deszczu które zbierają się na lisciach i trawie. Obserwuje jak woda spływa i jak chmury wędrują po niebie. I myślę. To tutaj obmyslalam swoje strategie plany marzenia.
Dziś pierwszy ciepły i słoneczny dzień więc jestem szybciej i dłużej niż zwykle. Po wielu deszczowych dniach ziemia mokra. Miejscami bloto. Nie chce mi sie dzis nic robic. Rozłożyłam lezak i relaksuje się. Słoneczko przygrzewa, choć z każdą godzina coraz słabiej bo jest coraz niżej. Leżę i patrze na niebo. Jest anielsko błękitne i czyste.
A to daje mi radość nieopisana wręcz